Gambia – słyszałem, że jest bramą do Czarnej Afryki, że to właśnie w niej wszystko zaczyna wyglądać zupełnie inaczej. To mnie do niej kusiło, a od dobrych trzech lat była na liście marzeń i w końcu znalazła się na moim pulpicie komputera. To oznaczało, że marzenie zamieniam na cel. Dzisiaj mogę powiedzieć sobie, że właśnie go zrealizowałem. Jestem tutaj. Spotkałem się z nią twarzą w twarz, z tym, co wcześniej dla mnie było nieznane, nieprzewidywalne, co kryje lęk i obawy. Lubię ten strach, z którym w podróży staram się zaprzyjaźnić od pierwszego dnia. Od momentu, kiedy znów doświadczam życia.
Pomyśleć, że jeszcze wczoraj otaczały mnie szare budynki pokryte białym puchem i czułem ten dokuczliwy mróz. Widzę jeszcze te oblodzone skrzydła samolotu, który wyrwał mnie gwałtownie z tak dobrze znanej mi krainy, aby niemalże w tym samym dniu zrzucić w rozpalone słońcem i nieznane mi jeszcze miejsce na ziemi. Przecieram oczy ze zdziwienia, wycieram spocone już czoło i jednocześnie zrzucam ze stóp swoje ciężkie buty. Czas zacząć doświadczać nowego, pomyślałem, zakładając ulubione i jedyne w swoim rodzaju sandały. Nadchodzi czas inicjacji z „Czarną Afryką”. Pozwalam sobie ją tak nazywać, bo Afryka Czarna, termin używany do określenia części kontynentu afrykańskiego, obejmującej, w uproszczonym rozumieniu, jego tereny na południe od Sahary, nazwane przez Arabów Bilad-as-Sudan – Kraj Czarnych Ludzi.
Na pierwsze dni wybieram z Dorotą motel, który znajduje się blisko oceanu i właśnie tam obieramy kierunek o poranku. Tym razem droga nie wydaje się być prosta, a pojęcie „blisko” nabiera tu innego znaczenia. Nieważne, bo ciągnie mnie ten widok z przestrzenią po daleki horyzont, który daje mi szansę nabrać głębokiego oddechu po ciężko przepracowanym roku. Z każdym krokiem i spojrzeniem widzę, że jestem dokładnie tam, gdzie chciałem być. Miały być baobaby? Są! Jeszcze nie doszedłem do brzegu oceanu swoich marzeń i już spotykam pierwszych ludzi. Dokładnie tak jak to sobie wyobrażałem. Wszystko to, czego chciałem – jest, a przecież to dopiero początek, pierwsze kroki w doświadczaniu życia.
Wszędzie ludzie, na każdym rogu, przy jakiejś budce, stojący przy słupie, drzewie. Wszędzie. Trudno o chwilę, aby ich nie widzieć. To dobrze, że są, bo dla nich też tu właśnie przyleciałem. Ludzie zawsze mnie fascynują. Podróżując po różnych stronach świata, dociera do mnie, jak bardzo miejsce kształtuje człowieka. Nie tylko charakter, ale rysy twarzy, sylwetkę. Kiedy patrzę na mieszkańców Afryki, uświadamiam sobie, jak bardzo do niej pasują. Do krajobrazu, światła, kolorów. Tworzą jedność i są jego nierozerwalną częścią, wspólnotą. A kiedy przypadkiem na moich horyzoncie pojawi się człowiek o białej skórze, widzę, jak bardzo tutaj nie pasuje.
Oderwany od swojej codzienności, jeszcze chodzę niepewnie. Mam wrażenie , że wszystkiego się boję. Komarów, węży i pewnie tygrysów. Przecież to Afryka… Choć, paradoksalnie, tych ostatnich tu nie ma. Jeszcze jestem blady, słaby i ciągle męczy mnie pragnienie. Tutaj nie ma się z nim szans.
Chodzę godzinami, mijają już dni i kolejny raz odwiązuje się sandał… zaczynam rozumieć, dlaczego oni chodzą w klapkach. Każde schylenie do buta okazuje się wysiłkiem i z każdym wiązaniem sam czuję się jak ten zużyty klapek. Na szczęście znalazłem na to sposób. Najprostszy – na supeł.
Tłoczno, gwarno, a życie toczy się na ulicach bez chodników. Do tego wszystkiego te kolory, niekończąca się paleta barw. Tu szary jest tylko cień. Tłum ludzi wmieszany w samochody i wszystko to współgra ze sobą. Wszystko w jednym miejscu. Ulica jest chodnikiem, bazarem i przystankiem. Na transport nie czeka się długo i choć chętnych więcej niż miejsc w samochodzie, to i tak każdy się zmieści. Nie można się oprzeć pokusie przejazdu bush taxi, zwanej przez miejscowych: gelli-gelli. Te samochody stały się naszym podstawowym środkiem komunikacji i kolejnym sposobem do poznawania i doświadczania życia w Gambii. A jak w środku? Wewnątrz czuć Afrykę…
Dalej, im bardziej w głąb kraju, wszystko się zmienia, łącznie z temperaturą. Jakby z każdym kilometrem ktoś dorzucał do pieca. Myślałem, że już nie może być goręcej… jednak może. Na końcu Gambii ruch maleje, a rzadko pojawiający się samochód potrafi przejechać i z daleka trąbić, dając znać, że trzeba zejść z drogi. Od czasu do czasu kogoś się minie, a inny zatrzyma się i przywita. Gest ciągle ten sam – uśmiech. Nie ma znaczenia, czy witam się ze staruszką, pięcioletnim dzieckiem czy dorosłym mężczyzną. Zawsze to samo: „Heloł, hałarju, łerarjufrom”. To nigdy nie ma końca.
Wioski to znowu inny świat. Zmienia się architektura, wszystko się kurczy, przerzedza. Tworzą się osady, a życie dalej toczy się na ulicach, które bardziej zasługują na miano dróżek polnych, choć na mapie są oznaczone na żółto – jako drogi lokalne. Wszyscy na zewnątrz, przed płotem i za chatką, ważne, aby tylko w cieniu. Trudno, żeby miało być inaczej, bo domki małe, ciasne i duszno – pewnie nawet nie ma czym w nich oddychać. A na zewnątrz? To tutaj toczy się życie towarzyskie, a ta ulica jest jak Facebook z niekończącą się tablicą nowych postów. Taka właśnie jest Gambia. Jedna z kobiet powiesiła pranie na płocie, druga już prasuje a kolejna właśnie coś sprzedaje. Chciałoby się rzec, że każdy coś robi, nawet jak nic nie robi.
W oczy szybko rzucają się dzieci. Od niemowląt po szkolne urwisy. Kiedy tak chodzę pomiędzy tymi domami, cały czas biegną za mną dzieci. Mam wrażenie, że jestem dla nich najważniejszym wydarzeniem tego dnia, tygodnia a może nawet miesiąca. Na ich twarzach widać radość i zaciekawienie. Wszystkie wołają: „TUBAB!”, co w wolnym tłumaczeniu znaczy „biały człowiek”. Jeszcze coś się rzuca w oczy. Widać jak młodszymi opiekują się starsze, a tymi starszymi – jeszcze starsze. Mam też wrażenie, że istnieje między nimi posłuszeństwo absolutne. Czuć hierarchię wieku i widać też odpowiedzialność. Ten mniejszy czuje bezpieczeństwo przy tym ciut starszym – jakby wiedział, że włos mu z głowy nie spadnie.
Pięknie to Mario ujmujesz, ale uważajcie z Dorotą jednak na te komary. Pozdro z Chaty w lesie;)
Wojtek, ostrożność przede wszystkim. Afryka, Afryką, ale na wiosnę trzeba odwiedzić Cię. Mam nadzieję, że http://www.chatawlesie.pl ma się dobrze i plinujesz 🙂
Chata w lesie jest właściwie dopilnowana. Śniegu nie ma i pogoda nam pozwala na zorganizowanie meczu siatkówki na trawie (no, może na mchu, bo bardziej się wybija od trawy) na tzw. „ostatki” czyli w najbliższy wtorek. A w saloniku kominkowym (który nota bene czasami okupujesz) coś na rozgrzewkę. Oczywiście masz z Dorotą otwarte konto pobytowe na najbliższy rok w naszym leśnym lokum.
Fotografia to mój sposób na życie i największa pasja. Przywożę piękne zdjęcia z podróży, dalekich i bliskich. Na co dzień towarzyszy mi fotografia ślubna, reportażowa i komercyjna. Charakter i klimat zdjęć idą w parze z moją osobowością. Dobry fotograf umie patrzeć na świat i dostrzegać piękno tam, gdzie pozornie go nie widać, a z połączenia pasji, wiedzy i wrażliwości powstają najlepsze zdjęcia.